Wyścig kolarski z podtekstem

Wyścig kolarski jakiego jeszcze nie było! Bo jak pogodzić ze sobą zwaśnione od lat stolice jednego województwa? Połączyć kolarzy obu miast i zmierzyć się we wspólnej rywalizacji. Blisko 120 km rowerem z Gorzowa Wlkp. do Zielonej Góry to nie lada wyczyn, szczególnie dla amatora takiego jak ja. Ale zrobiłam to!


Łączy nas Lubuskie
Nie wiem, kto dokładnie wpadł na pomysł organizacji takiego wyścigu kolarskiego, ale należą Mu się słowa uznania! Bo przecież zarówno w Gorzowie Wlkp., jak i w Zielonej Górze, mamy świetne grupy kolarskie z wielkimi tradycjami. Wystarczy wspomnieć o wspaniałym polskim kolarzu szosowym i torowym Lechu Piaseckim (w latach 80. wygrał m.in. Wyścig Pokoju, pięć etapów Giro d’Italia i był liderem Tour de France), którego podopieczni z teamu „Mistrzowskie Rowery” licznie stanęli na starcie sobotniego wyścigu. Zieloną Górę reprezentowali zawodnicy m.in. Rant Team, Sulima Rowery, Diversey Team czy Seven Perceptus Team. No i moja skromna osoba – jedyna reprezentantka Urzędu Marszałkowskiego Województwa Lubuskiego, jedna z sześciu kobiet, które odważyły się na start w tych zawodach.


Sam wyścig miał symboliczne znaczenie. Został zorganizowany w ramach Święta Województwa Lubuskiego “Łączy nas Lubuskie”, które obchodziliśmy 23 czerwca br. Jego celem było połączenie Gorzowa Wlkp. z Zieloną Górą, a trasa o długości ponad 100 km symbolizowała 100-lecie odzyskania przez Polskę niepodległości.

Początkowo plan zakładał udział trzystu uczestników, ostatecznie na starcie stanęło 91 osób. A mogło być więcej, gdyby nie zapowiedzi organizatorów, że wyścig ma zakończyć się po … ok. 3 godzinach. Oznaczało to, że średnia prędkość kolarza – amatora miała wynieść blisko 40 km/h… Oczywiście, najlepszym to się udało, ale wiele osób, które znam osobiście, zrezygnowało z udziału w tym wyścigu właśnie z tych względów. Moim założeniem było samo dojechanie do mety – nieważne w jakim czasie i nawet kosztem niesklasyfikowania w zawodach. I z dumą mogę powiedzieć: I did this!

Wyścig kolarski Gorzów-Zielona Góra-5
Objazd trasy wyścigu kolarskiego Gorzów-Zielona Góra

Objazd trasy
Wyścig miał bardzo ciekawą, malowniczą, ale zarazem wymagającą trasę (blisko 800 m przewyższeń). Wiedziałam co mnie na niej czeka, gdyż tydzień przed oficjalnym wyścigiem zrobiłam jej objazd. Wtedy z Zielonej Góry do Gorzowa Wlkp. dojechaliśmy bezpośrednio bardzo komfortowym szynobusem, z wyznaczonymi miejscami do przewozu rowerów. Podróż trwała 2 godziny, z kolei z Gorzowa Wlkp. do Zielonej Góry wracaliśmy rowerami blisko 6 godzin (z przerwami na fotki i małe posiłki). Szosa do Skwierzyny była bardzo dobra i szybka, później za Bledzewem zaczęły się podjazdy, dziury i fatalna droga do Żarzynia. Potem trzeba było zaatakować podjazd zaraz za Lubrzą i dojechać szybką, starą „trójką” do samej Zawady (przez Cigacice). No i najgorsze co mogło nas spotkać – podjazd na 112 km w Przytoku. Meta wyścigu była zlokalizowana w Nowym Kisielinie w Parku Naukowo-Technologicznym. Łącznie wyszło 117 km. Na wyścigu udało mi się je pokonać w 4:07.

Zabierzcie mnie stąd!
To była pierwsza myśl, która pojawiła się w mojej głowie zaraz po przyjeździe do Gorzowa Wlkp. Widok szykujących się do wyścigu zawodników ze znanych teamów kolarskich, w drużynowych, profesjonalnych strojach, z żelami do picia i maściami rozgrzewającymi (a było dość zimno), był dla mnie przerażający. Bo gdzie mi do nich?! Kompletna amatorka, która wymyśliła sobie zawody kolarskie i to jeszcze na takim dystansie! Czysty idiotyzm. Ale po cichutku ustawiłam się na starcie na końcu stawki i starałam się nie myśleć, co mnie za chwilę czeka. To był pierwszy moment, gdy chciałam zejść z trasy.

Zawody kolarskie gorzów-Zielona Góra-6
Przed startem wyścigu kolarskiego Gorzów-Zielona Góra

Początek był błyskawiczny, a dojazd do ostrego startu przez miasto (ok. 7-8 km) w zbyt szybkim tempie. Utrzymałam je do ok. 30 km, gdzie jechałam w grupce z dwoma dziewczynami. Potem już wiedziałam, że muszę zwolnić i jechać sama, realizując swoją prostą taktykę: baja bongo i do mety! Na szczęście miałam za sobą samochód techniczny i ambulans, więc w przypadku zasłabnięcia czy zawału o reanimację nie musiałam się martwić. Dodatkowo, co chwilę na trasie pojawiał się w samochodzie mój mąż Marcin, który wracał tą samą drogą do Zielonej Góry. Podawał mi bidony z wodą, batony, dopingował. Taki mój cichy bohater.

Jazda po mleko
Niewiele się działo na mojej trasie. Na początku było kilka zmian, mijanek i trzymanie koła z dziewczynami, ale potem żadnych układów, tasowania się, jazdy w trupa, ucieczki, rantów i czarowania. Singiel i typowa trzepakowa jazda po mleko (terminologia kolarska). Do setnego kilometra nie miałam większych kryzysów, ale potem nadszedł drugi moment, gdy chciałam zejść z trasy.

Przed Zieloną Górą strasznie wiało, zaczął kropić deszcz, a w perspektywie miałam jeszcze słynny podjazd Jany – Przytok. I tylko dzięki temu, że „to moja trasa” udało mi się dotrzeć do mety, 55 minut po zwycięzcy. 20-letni Kamil Gromicki (Żary Cycling Team) przejechał trasę w 3:15, choć czas miałby lepszy, gdyby nie konieczność zatrzymania czołówki wyścigu przez zgubienie trasy.  Nie zmienia to faktu, że chłopak już na początku oderwał się od peletonu i w samotnej ucieczce miał Vśr 40 km/h! Gratulacje! Ja zrobiłam swoje, a radość na mecie była przeogromna!

Zawody kolarskie Gorzów-Zielona Góra-4
Na mecie wyścigu kolarskiego Gorzów – Zielona Góra

Dziewczyny na rowery!
Martwi mnie fakt, że tylko sześć kobiet zdecydowało się wziąć udział w tym wyścigu. Trzy z nich to prawdziwe petardy: zwyciężczyni – gorzowianka Marta Balcerzak z teamu Lecha Piaseckiego (zwyciężczyni Tour de Pologne Amatorów – sic!), Asia Legierska-Dutczak z Zielonej Góry (na co dzień moja serdeczna koleżanka z zajęć indoor cycling, która ściga się z facetami – sic!) oraz Justyna Korzeniewska, również z „Mistrzowskich rowerów”. Nic dodać – nic ująć. Tylko pogratulować!

Nawet nie chcę się z nimi porównywać, bo to nie tylko inna kategoria wiekowa, ale też większe doświadczenie, stopień wytrenowania i motywacji. Ja zaczynam w zupełnie innym miejscu i w innych realiach. Ale gdzie są pozostałe dziewczyny? Czy siedzą w domach, zakompleksione, schowane w kuchni i garach, zabiegane i zmęczone codziennym życiem? Czy może chciałyby wystartować, bo trochę jeżdżą, ale po prostu boją się takich dystansów, tempa i rywalizacji z mężczyznami? Czy wystarczy Wam silnej woli, aby pokonać własne słabości, kompleksy i ograniczenia, aby spróbować następnym razem? Nie dajcie się! Wsiadajcie na swoje rowery, nie patrzcie na innych i róbcie swoje!
Pamiętajcie: when you feel like quitting remember why you started!

Zapraszam jeszcze do obejrzenia mojej krótkiej wypowiedzi po wyścigu [od 1:10 min].

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *