Już widzę oburzenie, niedowierzanie i falę hejtu! Bo jakim prawem krytykuję Stravę skoro sama z niej korzystam? Tymczasem trochę się nazbierało i właśnie o tym piszę. Jest odrobinę sarkazmu, trochę przekąsu, coś wyolbrzymiłam, a nawet zmyśliłam. Może nawet przestaniecie mnie followować. Jednak liczę na Wasz dystans do wpisu i do Stravy.
Strava to zaraza
Jak mawiał niegdyś mój siatkarski trener, pan Edward Szwec (Astra Nowa Sól) “każde zło pochodzi od kobiety”. Pasuje to do mojego skojarzenia, że każde zło pochodzi od Stravy. Bo wystarczy pomyśleć głębiej, a stwierdzimy, że ta aplikacja sieje zamęt i mąci w naszych głowach.
Ten “sportowy fejsbuk” jest jak zaraza. Atakuje, szybko przenosi się z kolarza na kolarza, opanowuje nasze zmysły, ambicje, aż w końcu pochłania nas do reszty. Czy nasze siły odpornościowe są w stanie sobie z nim poradzić i obronić nas przed całkowitą utratą kontroli i jazdą tylko dla cyferek?
Od jakiegoś czasu chodzi mi po głowie zorganizowanie jednej, specjalnej ustawki bez Stravy i liczników rowerowych. Po prostu taki Flow Yoloride. Nie będziemy patrzeć na tempo, na średnią prędkość, na segmenty, pucharki, KOM-y i QOM-y. Ale jakoś tego nie widzę. Na pewno znajdzie się ktoś, kto przemyci w kieszonce koszulki licznik z zainstalowaną aplikacją sportową.
Im więcej myślę o Stavie, tym bardziej dociera do mnie, że równocześnie ją kocham i nienawidzę. Nazbierało się trochę uwag przez ostatni rok. Wypisałam co nieco, ale to moje subiektywne odczucia, które nie musicie traktować poważnie. A może zgadzacie się ze mną?
- Strava potrafi zabić radość z jazdy. Zamiast upajać się świeżym powietrzem, lasem, przyrodą i podziwiać latające motyle, jesteśmy ślepo wpatrzeni w ekran licznika i pojawiające się na nim cyferki.
- Jeśli chcemy skutecznie się załamać – odpalmy Stravę. Szybko wpadniemy w depresję, gdy zobaczymy po treningu, że nie udało się zdobyć upragnionego KOM-a, QOM-a, albo pucharka.
- Zaczniemy cierpieć na bezsenność, gdy zobaczymy jak inni trenują i cisną, a my trzeci dzień pod rząd nic nie robimy, bo po prostu nam się nie chce.
- Rywalizacja na Stravie jest chora. Jeździmy w trupa, do pierwszych wymiotów, aby tylko zdobyć upragniony segment i być lepszym od kolesia na karbonie i w kasku POCa.
- Dopóki rozdajemy kudosy i notujemy gorsze wyniki od innych, to mamy znajomych. W przeciwnym razie też nie dostaniemy kudosów, bo ludzka zazdrość tego nie przewiduje.
- Co niektórzy specjalnie ukrywają przed nami swój profil na Stravie. Nie widzimy wtedy ich treningów i zdobyczy, a tylko kłódeczkę przy nazwisku. Chyba wiecie dlaczego jesteśmy na cenzurowanym?
- Strava prawdę nam powie i na pewno nie ukryjemy tego z kim i gdzie jeździliśmy. Jak to wytłumaczymy żonie czy mężowi?
- Prawdziwy dramat pojawia się wtedy, gdy Strava nie zapisze naszego treningu. A już nie daj Panie Boże jak zaniży nam średnią!
- Będziemy siarczyście przeklinać, gdy wrócimy z treningu, a strona przestanie działać. Nieważne czy to wina przeciążenia serwera czy braku sieci. K… Przecież inni już dodali treningi, a ja?
- Strava uzależnia. Co 10 minut będziemy klikać w telefon i sprawdzać kto, gdzie i jak jeździł. Bez względu na to czy to będzie przed północą czy o siódmej rano.
- Koszty. Jakie koszty?! Nie ma znaczenia ile kosztuje licznik rowerowy. Wydamy ostatnie pieniądze, weźmiemy raty czy kredyt. Ważne, aby była funkcja bezpośredniego łączenia się ze Stravą.
- Zapłacimy nawet w dolarach i wykupimy abonament, aby mieć wersję Strava Premium i segmenty na żywo.
- Zdarzy się, że nie zatrzymamy się na trasie, aby pomóc koledze wymienić dętkę, o przerwie na siku nie wspomnę. Przecież nie możemy stracić średniej na Stravie!
- Zapomnimy, że trzeba zatrzymać się na czerwonym czy zwolnić gdy po ścieżce idzie rodzinka z dziećmi. Będzie ogień, bo pojawi się szansa na KOM-a.
- Ustawka kolarska? To jazda na kole i szansa na dobrą średnią, KOM-y i pucharki. Rozwalimy system, aby tylko wynik ładnie wyglądał na Stravie.
- Wstawiamy sweet focie z jazdy i pochwalimy się swoimi rowerami. Złodziej już wie, gdzie nas szukać.
- Jeździmy po bułki do Lidla? Wychodzimy z psem na spacerek? Naprawdę myślicie, że kogoś to interesuje?
Ufffff! Pojechane, ale na pewno prawdziwe i z życia wzięte. Teraz możecie mnie unfollowować.
Radość z jazdy!
Nie ma co ślepo wierzyć Stravie. W pogodni za KOM-ami i pucharkami warto pamiętać, że istnieją strony w internecie, które natychmiast mogą zmodyfikować nasze treningi na podstawie śladu GPS. Po prostu wgrywa się trening i ustawia o ile procent ma zostać przyspieszony. Zabezpieczenia Stravy nie zawsze to wyłapują. Więc po co tak się spinać?
Żeby nie było. Strava to nie tylko samo zło. Ale o tym już wkrótce na blogu. Tymczasem liczę, że ten wpis potraktujecie jak przezabawną historię o tym, jak działa Strava i jaką ma siłę oddziaływania.
Bawmy się na rowerach i nie zapominajmy o radości z jazdy!
A ja tak nie mam:) Kocham jazdę na moim biku, nie mam licznika wielkości małego TV, Stravę odpalam w komórce i chowam do kieszeni, wyniki widzę dopiero po zakończonym treningu, nie wiem gdzie są comy na trasie, ok, kilka wiem😉. Gdy ktoś glebę zaliczy to staję i pocieszam ( przypadek starszego Pana, w ubiegłym roku, jazda w gruppeto, za Kożuchowem:)). Także ten artykuł chyba nie o mnie🤔😉. Przynajmniej w jego większej części🙂
Właśnie to czerpanie radości z jazdy na rowerze i chęć zadbania o zdrowie fizyczne i psychiczne powinno być na pierwszym miejscu. Ale w sumie niemal każda apka sprowadza się do tego, aby od siebie uzależnić i nikt nie powie mi, że jest inaczej 🙂 Znając umiar we wszystkim i mając jakikolwiek dystans da się z nich korzystać z głową 🙂
W temacie Stravy to przesadzasz, szukając problemu tam, gdzie ich nie ma. Kto chce śledzić swoje cyferki, to sobie kupuje licznik / komputerek i zaklada stravę, w przeciwnym razie sobie odpali aplikację w telefonie i sru.
Czy zabija? Nie wiem, mnie to nie dotyczy. Jeśli nie chcę rejestrować swoich śladów, to po prostu nie zabieram licznika i jezdze bez niego. Rzadko to dzieje się bo zawsze rejestruję (dla stats ogólem) i nie przejmuje sie tym, ze nie zdobyłem koma ani nie poprawiłem czasu. A to dlatego, że jeżdże dla siebie – nie dla innych.
“nie ukryjemy” tego, ze gdzieś jezdzimy. … a to, jest jakiśproblem? można ukryć, od tego jest kłodeczka 😉 Tłumaczyć mężowi czy żonie ze pojechałem w ustawce? Śmierdzi brakiem zaufania.
> Będziemy siarczyście przeklinać, gdy wrócimy z treningu, a strona przestanie działać. Nieważne czy to wina przeciążenia serwera czy braku sieci. K… Przecież inni już dodali treningi, a ja?
Ktoś zapomniał, że nawet najlepszym zdarza się jakaś wpadka? przerwa techniczna? 😉
> Wstawiamy sweet focie z jazdy i pochwalimy się swoimi rowerami. Złodziej już wie, gdzie nas szukać.
Uważaj, jak zacznie Cię śledzić jadąc na ustawki 😛 btw. na stravie mozesz sobie utworzyć strefy prywatności, by ukryć miejsce np. zamieszkania, pracy itp. 🙂
Reasumując, nie można zapominać o przyjemności z jazdy rowerem w każdych aspektach. to ze pojechałem wolniej dziś, nie jest powodem do zmartwień. najważniejsze by, przeżyć fajne przygody na danym tripie :).
Najgorsi są oszuści na ebajkach, którzy wykręcają niemożliwe czasu na segmentach. Tacy to dopiero niszczą człowiekowi radość z jazdy 😉
Przyznaję, że, w moim przypadku, co najmniej połowa punktów albo i więcej się zgadza.
Ostatnio np. zdarzyło mi się, że ktoś stał na singlu i pytał o imbus. Minąłem grupkę( bo to była grupka) – dzikim pędem i z okrzykiem, że nie mam. Ale na końcu segmentu sprawdziłem, czy nie mam i gdybym miał, wróciłbym jednak. Wiele razy zdarzyło mi się widzieć coś, co było warte zatrzymania, ale świadomość, że czas się liczy przeważała!
Najzabawniejsze jest to, że żaden ze mnie zbieracz KOMów. Jeśli gdzieś złowię jakiś pucharek to już święto. Ale mimo to, jeżdżę inaczej, niż przed Stravą. Mniej turystycznie niż kiedyś, a bardziej sportowo.
Sprawdzam jak znajomym idzie na “moich” segmentach i jest prawdziwy zonk, jak gdzieś mnie ktoś zepchnie.
Zgadzam się również, że im gorzej jedziemy, tym chętniej znajomi dają nam kudosa. Jeśli machniemy coś naprawdę porządnie, to jakoś dziwnie followersi często to “przeoczą”.
Strava to prawdziwe zbiorowisko narcyzów i zazdrośników (obu płci), ale jest naprawdę fajna i dobrze trafia w naszą potrzebę rywalizacji.
Najlepsi są słabi kolarze którzy robią komy w największe wichury jadąc z wiatrem :-p Znam przynajmniej dwóch takich w okolicy.
Boże, jeżeli naprawdę tak masz, to współczuję… Zakładam w takim przypadku, że jesteś też jedną z tych pustych laseczek, które po treningu wypinają w obcisłym stroju tyłki do luster i robią sobie focie, a potem ślą na jakiegoś fejsa albo inne medium dla ekshibicjonistów, dzięki, nie rozumiem, nie mam tak, pozdrawiam