Miało być skromnie i niewinnie, a wyszło prawdziwe trzęsienie ziemi. Mowa o środowych treningach Yoloride, organizowanych pod szyldem damskiego bloga rowerowego Yolobike. Osobiście to mój mały-wielki sukces, gdyż udało się skrzyknąć całkiem pokaźną grupę lokalnych kolarzy-amatorów. Od teraz już nie musicie jeździć sami!
Towarzysz mile widziany
Nic nie zapowiadało tego, że środowe Yoloride odbije się tak szerokim echem wśród lokalnych rowerzystów. Plan był taki, aby znaleźć kilku towarzyszy (a najlepiej towarzyszek) do wspólnej jazdy w konwersacyjnym tempie ok. 25 km/h, do podnoszenia własnych umiejętności i poziomu motywacji. I wcale nie wierzyłam, że ktoś taki w ogóle się znajdzie. Dlatego pilotażowo miał to być projekt na 4-5 spotkań, do końca września. Stało się inaczej.
Yoloride 1
Pierwszy Yoloride, czyli nasze spotkanie pod halą CRS, już był sporym zaskoczeniem. Gdy zobaczyłam z daleka te kilkanaście osób, to pomyślałam: “Nieeeee… Przecież Oni na pewno nie przyjechali na zbiórkę”. A jednak!
Największym zaskoczeniem była obecność osób znanych w zielonogórskim światku rowerowym, głównie z udziałów w różnych zawodach i reprezentowania lokalnych teamów, jak np. Joanna Balawajder, Tomasz Dudek czy pan Jerzy Żychowski.
Yoloride 2
Start drugiego Yoloride przenieśliśmy na parking Ogrodu Botanicznego, gdyż stąd łatwiej wyjechać z miasta w kierunku Zatonia, Mirocina, Radwanowa i Niwisk, czyli klasycznych tras zielonogórskich kolarzy.
I nie wiem czy bardziej ucieszyłam się z tego, że ponownie pojawiły się te same twarze co tydzień wcześniej, czy z tego, że przyjechały nowe osoby, w tym kolejne dziewczyny czyli Aga Bluszcz, Urszula Lewandowska, Magda Rzymska, Dorota Rudzińska, Iza Malinowska, Monika Jarowicz. Mieliśmy nawet stałego uczestnika Grupetto czyli Grzegorza Czarkowskiego, który zawsze chętnie służy swoją pomocą i dzieli się wiedzą na temat jazdy w grupie.
Wspaniałą niespodziankę zrobił nam Artur Gawroński, którzy nagrał i zmontował filmik z naszego treningu. Później był to już stały element naszych spotkań. To dopiero fajna pamiątka!
Yoloride 3
Tak się rozpędziliście, że kolejny Yoloride podzieliliśmy na trasie na trzy grupki. I znów miło było powitać nowe twarze, które dowiedziały się o naszych treningach, nie tylko przez profil na Facebooku, ale pocztą pantoflową. Tak jak Przemek “Shrek”, któremu tak się spodobało, że potem nie opuścił już żadnego Yoloride!
Miłym zaskoczeniem było też pojawienie się znajomej ekipy z zajęć indoor cycling czyli Marcina Kruka, Łukasza Misakiewicza czy naszego prowadzącego trenera Jacka Moszyńskiego. Widać było, że chłopaki mają formę!
Yoloride 4
Z kolejnym środowym Yoloride pożegnaliśmy lato. I to był naprawdę piękny dzień! Prawie 30 stopni na termometrach, słońce, tylko lekki wiaterek i do tego trening w pięknych okolicznościach przyrody. W Lubuskim Centrum Winiarstwa policzyliśmy czterdzieści osób i choć – jak na winnicę przystało – nie było tam degustacji wina, to winogronowo-owocowy catering był pewnie miłą niespodzianką.
Tutaj szczególny ukłon w stronę Yologirls, które na treningach starają się dorównać panom. No i na zdjęciach prezentują się zacnie! Przyznacie, że takie dziewczyny jak Iza Malinowska, Weronika Majewska, Dorota Rudzińska, Agnieszka Bluszcz, Jolanta Bieńko, Urszula Lewandowska, Dagmara, Kasia Boczkowska-Pidek czy Marta Kwiecień (tutaj nie załapała się na zdjęcie i do dziś nie wiemy dlaczego) mają to “coś” w sobie!
Yoloride 5
Pożegnanie ze środowym Yoloride to już prawdziwa jesień. Mimo tego potwierdziliście, że jesteście niezłomni, bo jak pisał Tomasz Dudek na FB: “nie ma złej pogody, tylko słaba motywacja”. A tej ostatniej Wam nie brakuje. I choć było zimno i wiało, to wszyscy przejechali trasę do końca z uśmiechami na twarzach. Nawet Ci, którzy tym razem musieli zmierzyć się ze swoimi słabościami i zdobyć swoje małe K2.
Warto było być z nami od pierwszego Yoloride. Ci najwytrwalsi otrzymali nawet … nowe rowery. Od początku jechali z nami: Jolanta Bieńko, pan Jerzy Żychowski, Sebastian Dziaduszek i Konrad Szymański. Pozostaje mi podziękować i pogratulować motywacji!
Nie sposób Was wszystkich wymienić i mam nadzieję, że mi to wybaczycie, ale pozwolę sobie wspomnieć o jeszcze jednej, bardzo ważnej osobie, bez której bloga Yolobike, a na pewno Yoloride, by nie było. To mój wspaniały mąż Marcin Zając, który dzięki swojej wytrwałości, cierpliwości, umiejętności słuchania i rozumienia, a także sile motywacji sprawia, że chcę być codziennie lepszą wersją siebie.
Mały-wielki sukces
Bo Yoloride to nie tylko środowe ustawki kolarskie. Może pomyślicie, że dorabiam do tego ideologię, ale patrząc na Wasze uśmiechnięte twarze, śledząc Wasze komentarze na FB, albo czytając prywatne wiadomości, które przesyłacie do mnie, mam wrażenie, że za tym kryje się coś więcej. Że te wspólne treningi kolarskie sprawiają, że chcecie wyjść z domu, wsiąść na rower, zmęczyć się, a nawet zmarznąć, a przede wszystkim spotkać się i pogadać we wspólnym, rowerowo-zakręconym gronie.
Bo taki trening to antidotum na całe zło. Choć przez chwilę można zapomnieć o obowiązkach czekających w domu, o trudach kolejnego dnia, o złamanym sercu czy chandrze, która jesienią udziela się najbardziej. I choć czasami trzeba się zmusić, to w końcu bierzemy swój rower i przyjeżdżamy na zbiórkę. Bo nie ma większej motywacji niż jazda w grupie i dzielenie się pozytywnymi emocjami. I to jest właśnie sukces.
Yoloride jedzie dalej!
Od 7 października br. zapraszam w każdą niedzielę, o godz. 11.00. Jedziemy swoje do pierwszych mrozów i śniegu! Szczegóły na bieżąco na funpage’u Yolobike.