Do czego to doszło, że zaczęliśmy bać się jazdy na rowerze. Wielu kolarzy, z którymi rozmawiałam zastanawia się, czy cało i zdrowo wrócą z jazdy do swoich domów. W obliczu ostatnich tragedii z udziałem kierowców i rowerzystów nic już nie jest pewne. Czy jednak o to chodzi, aby się bać?
Ktoś na mnie czeka
Kiedy idę na rower, to bardzo chcę wrócić do domu. Bo zawsze KTOŚ w nim na mnie czeka. Jak ten KTOŚ idzie na rower, to bardzo chcę, aby On też wrócił do domu. I boję się, że pewnego dnia to się nie uda.
Wydarzenia z ostatnich miesięcy – wypadek Katarzyny Konwy i Rity Malinkiewicz czy śmierć dziennikarki Anny Karbowniczak, wstrząsnęły światem kolarskim. Wszystkie media trąbiły o tych zdarzeniach. Zrobił się szum w internecie i na Facebooku. I co z tego, skoro dalej docierają do nas informacje o kolejnych potrąceniach i wypadkach z udziałem rowerzystów i kierowców.
Wypadki chodzą po ludziach
Dlatego boję się. Boję się, że nie wrócę już do domu albo będę warzywem do końca życia, albo już nigdy nie wsiądę na rower. Wypadki chodzą po ludziach, a myślenie o tym, że “mnie to nie dotyczy” to czysta ignorancja i niedojrzałość.
Za chwilę może to spotkać mnie, Ciebie, kolegę, koleżankę, kogoś z rodziny, zawodowego kolarza czy trenera kolarstwa. I zupełnie nie będziemy mieli na to wpływu.
Jakiś nieznany nam człowiek wyjedzie niespodziewanie z bocznej uliczki, albo wjedzie z impetem na przejazd dla rowerów. Zdarzy się, że nie wyrobi na zakręcie, albo zahaczy nas przy wyprzedzaniu “na trzeciego”. Wjedziemy mu na maskę samochodu, bo specjalnie zajedzie nam drogę, albo najzwyczajniej w świecie nie zauważy nas, bo właśnie przysnął za kierownicą ze zmęczenia czy po wypiciu kilku piw. Dodatkowo ucieknie z miejsca zdarzenia, nie udzielając pomocy i skazując takiego kolarza na śmierć lub dożywotnie cierpienie. Przecież wszyscy słyszeliśmy takie historie.
Każdego z nas mogą one dotyczyć, bez względu na to, czy będziemy jechać przepisowo i oświetleni jak choinka.
Solo ze strachem
Coraz bardziej zaczynam bać się jazdy solo. Jeszcze do niedawna wsiadałam na rower, jechałam sama 100 km i choć z tyłu głowy miałam świadomość, że coś może się wydarzyć, nie czułam takiego lęku jak teraz.
Zapytałam o to dziewczyny z fejsbukowej grupy More For Women. Okazuje się, że nie tylko ja boję się sama jeździć na rowerze. Wiele rowerzystek również czuje ten lęk. Przeczytajcie, co napisały:
Zawsze się boję, ale jadę. W niedzielę samochód cofał z parkingu i mnie nie zauważył. Jechałam 32 km/h. Hamowanie nie mogło być gwałtowne, więc odbiłam na drugi pas. Moje szczęście, że kierowca jadący z naprzeciwka zatrzymał się, bo byłoby nieciekawie. 150 m od domu, nogi z waty i wszystkie możliwe bluzgi z moich ust… to miejsce zapamiętam. Do dziś nie byłam na rowerze.
Na szosie zaczęłam jeździć tak naprawdę dopiero w tym nieszczęsnym roku i zamiast słyszeć zachęty, słyszę jedynie o strachu i niebezpieczeństwie, ale czy naprawdę możemy poddać się temu strachowi? Czy mamy rzucić to, co lubimy? Ja nie chcę się poddawać!
Mam podobnie jak Ty. Trzeba być bardzo uważnym, oczy dookoła głowy, no i przewidywać. Zachowania kierowców i pieszych są czasami baaaardzo dziwne.
Ja wolę sama. Nie twierdzę, że się nie boję, ale w grupie nie czuję się bezpieczniej. Nawet chyba mniej bezpiecznie… Z szosy nie zamierzam rezygnować. Teren nie dla mnie. Najgorzej jest na dojazdach do pracy. Godziny dojazdów do fabryk i zakładów. Generalnie wyjazd i wjazd z/do miasta. Codziennie coś. Oświetlona jestem zawsze. Na szosie mi najlepiej.
Jeżdżę miejscami, gdzie są dookoła ludzie. Większa szansa, że ktoś pomoże. Dodatkowo mam lampki zwiększające widoczność i jadę metr-pół metra od krawędzi, żeby w razie czego mieć miejsce na ucieczkę. To wszystko daje mi jako takie poczucie bezpieczeństwa. Jak się jest widocznym to tylko idiota lub pod wpływem w Ciebie wjedzie, a tacy to mały odsetek na drodze. Bezpiecznej jazdy!
Boję się o siebie i o innych kolarzy. Gdy jedziemy w grupie, myślę o tym, czy za chwilę nie staranuje nas samochód jadący z naprzeciwka, czy nie będziemy musieli uciekać do rowu, gdy będzie wyprzedzał na trzeciego, albo czy czasami specjalnie zahamuje i zwolni przed peletonem, żeby dać nam nauczkę za zawalanie drogi.
Chyba nikt nie lubi uczucia lęku i strachu (chyba że z własnej woli ogląda horrory). Choć w psychologi między tymi dwoma pojęciami jest subtelna różnica, to emocjonalnie odbiera się je podobnie.
Albo walczysz, albo uciekasz. I już wiem, że w tym przypadku wolę uciekać, zrezygnować z jazdy solo, odpuścić, niż sama walczyć na drodze z kierowcami.
A co jeśli nie będzie wyjścia i zdarzy się jazda solo? Trzeba będzie mieć oczy dookoła głowy, jechać zgodnie z zasadą ograniczonego zaufania do kierowców, wybierać ścieżki rowerowe i mniej uczęszczane drogi.
Myślę też o zakupie rowerowego radaru wstecznego Varia od Garmina, który potrafi wyłapać informację o nadjeżdżającym z tyłu pojeździe z odległości nawet 140 metrów i poinformować o tym poprzez wyświetlenie komunikatu na ekranie licznika Garmin. Ale to koszt ok. 200 euro.
Pozostaje kamera z przodu i z tyłu, która będzie nagrywać wszystko, co dzieje się na drodze podczas jazdy. Jednak samo nagrywanie życia mi nie uratuje.
Wcale nie wyolbrzymiam wielkości niebezpieczeństwa jazdy solo i nie mam fobii na tym punkcie, ale od kilku tygodni nie potrafię ze spokojem wsiąść na rower. Dlatego obiecałam sobie, że zrobię wszystko, aby nie jeździć sama po szosie. Przynajmniej spróbuję, choć wiem, że nie raz sytuacja zmusi mnie do jazdy solo.
Dobrze, że zbliża się jesień i zima. Będzie można ostawić kolarzówkę i więcej czasu spędzać w lesie i na szutrach. Tam przynajmniej jest większe prawdopodobieństwo, że przeżyjemy.