Lecimy na Alpe Du Zwift! Czyli krótko o tym, jak wyzionąć ducha podczas 18-kilometrowej wspinaczki na blisko 1100 m przewyższeń. Był pot, łzy i masa przekleństw, ale już myślę o kolejnym podejściu i poprawieniu wyniku. Zobacz czy warto!
Tour de Zwift
Chyba każdy Zwifter czeka na moment, kiedy przekroczy 12 poziom zaawansowania i będzie mógł zmierzyć się z Alpe Du Zwift. Co to takiego? To wirtualna trasa na Zwifcie, a dokładnie w krainie Watopia inspirowana legendarnym Alpe D’Huez czyli jednym z najbardziej znanych etapów Tour de France.
Trasa Alpe Du Zwift liczy 12,2 km, średnie nachylenie to 8,5%, a wartość przewyższeń wynosi aż 1036 m.
Aby dostać się na trasę Alpe Du Zwift trzeba osiągnąć wspomniany wcześniej level 12 na Zwifcie lub dołączyć do wydarzenia grupowego (eventu) lub do znajomego, którego trasa będzie prowadziła właśnie przez ten kultowy podjazd. W tym drugim przypadku nie ma znaczenia, na którym jesteśmy poziomie (od 1 poziomu).
Przygotowania
Nie trzeba specjalnie przygotowywać się do podjazdu na Alpe Du Zwift. Wsiadamy na trenażer i kręcimy ile chcemy i ile możemy. To nie są żadne zawody, od których wszystko zależy, ale zabawa oraz próba mocy i charakteru.
Oczywiście nieodłącznym elementem jazdy będzie bidon z wodą czy ulubionym izotonikiem, ręcznik, wiatrak, dobrze mieć pod ręką banana czy baton energetyczny.
Osobiście nie wyobrażam sobie jazdy bez muzyki. Już wcześniej pisałam o tym na blogu: http://yolobike.pl/muzyka-na-rower. Na Alpe Du Zwift nie mogłam wybrać inaczej – była to składanka Tour De France (2009 Remastered Version) ze Spotify. Ta muzyka naprawdę odzwierciedla wyścig kolarski!
Na spokojnie
Słuchając rad bardziej doświadczonych miłośników jazdy ze Zwiftem, ustawiłam trenażer na 50% trudności. Mój Elite Rampa symuluje podjazdy do 10% nachylenia. Na trasie Alpe Du Zwift jest nawet 14%. Przy takich podjazdach zdarza się, że trenażer zrywa opór, a mój avatar zatrzymuje się mimo kręcenia.
Postanowiłam nie ryzykować. Tym bardziej, że to nie jest tak, że łatwiej czy trudniej się podjeżdża. I tak liczy się tylko i wyłącznie generowana moc.
Road to Sky
Żeby dostać się na Alpe Du Zwift należy wybrać jedną z tras znajdujących się w krainie Watopia. Po kliknięciu na ROUTES przechodzimy do ROAD TO SKY. To właśnie tutaj wjedziemy na Alpe Du Zwift. Cała trasa Road to Sky liczy 17,3 km i 1046 m przewyższeń.
Początek trasy nie zapowiada męczącej wspinaczki. Mamy wypłaszczenia lub niewielkie podjazdy (2-3%). Cała zabawa zaczyna się po ok. 4 km, gdy skręcamy na trasę Alpe du Zwift. Po prawej stronie pojawia się mapa z zaznaczonymi 21 winklami (zakrętami), które musimy pokonać oraz pomarańczowa strzałka wskazująca naszą aktualną pozycję.
Coraz wyżej
Moje aktualne FTP czyli funkcjonalna moc na progu to 192. Dłuższa jazda powyżej tej wartości to wyraźne zmęczenie i cierpienie dla organizmu. Przez pierwsze 10 km starałam się być blisko progu, ale nie byłam w stanie utrzymać takiej mocy. Tym bardziej, że moje tętno oscylowało w granicach 165-175 uderzeń na minutę.
Po 13-procentowych podjazdach wzniesienie 5-6% wydawało się wręcz odpoczynkiem. Cały czas kontrolowałam ilość W/kg, zarówno swoją wartość, jak i zawodników jadących za mną i przede mną. Widać było, że też się męczą. A gdy już udało mi się wyprzedzić któregoś z nich na podjeździe, to dopiero była motywacja.
Coraz ciężej
Tuż przed 10 km pojawiła się kolka w lewym boku (to pewnie efekt szybkiego oddychania) i pierwsze wątpliwości czy zdołam przejechać całą trasę. Ale napisy na szosie “You can do this” czy “Speedy” i “Allez! Allez!” skutecznie mnie motywowały.
Nie było chwili na odpoczynek! 3-4% nachylenia pojawiało się na ekranie tylko na kilka sekund, aby po chwili znów wrócić na standardowe 8-9%.
Prędkość jazdy była zatrważająco niska. Aż wstyd się przyznać. Największe podjazdy pokonywałam w ślimaczym tempie 7-8 km/h. Moc też nie robiła wrażenia. 2,9 W/kg to już było prawie moje maksimum. Po godzinie jazdy bolało mnie już wszystko: tyłek, kości miednicy, plecy i kolana. Ale nie ustawałam w walce! Dwa kęsy banana, duży łyk wody i można było jechać dalej.
Starałam się jechać swoim tempem, równo i spokojnie oddychać i nie dodawać mocy, aby nie opaść z sił. Przypomnę, że moim celem było zaliczenie podjazdu, bez względu na czas przejazdu.
Po 45 minutach pedałowania mniej więcej wiedziałam, że to połowa trasy. I nie pomyliłam się. Po godzinie jazdy miałam na liczniku 13,8 km i zaliczałam 15-sty z 21 zakrętów. Było już tak ciężko, że coraz rzadziej spoglądałam na ekran komputera i pojawiły się pierwsze niecenzuralne słowa.
Coraz bliżej
70 minut jazdy i 845 m przewyższeń to był kolejny kryzys. Udało mi się utrzymać moc 185-190 W, choć serce waliło jak dzwon. A w głowie tylko jedna myśl: “Nie mam już siły!”. Gdy na mapie wskoczyłam na 3 segment (zakręt do końca) to jakbym dostała dodatkowego powera! I już wiedziałam, że jeszcze 10 minut i będę na szczycie.
Magiczne 1000 m przewyższeń pojawiło się w 84 minucie jazdy. Do końca zostało mi już niewiele, więc zjadłam banana i pojechałam dalej. Informacja o estymowanym czasie pojawiła się ok. 600 m przed końcem AdZ, ale nie zamierzałam przyspieszać, bo przecież i tak miał być to mój personal rekord.
I did it!
Pierwszy wjazd na Alpe Du Zwift zajął mi 90 min. 29 sek. Nie jest to wielki wyczyn jeśli chodzi o czas przejazdu, średnią prędkość (8,1 km/h) i średnią generowaną moc (159 W) . Szkoda, ale starałam się jechać z głową, nie cisnąć na maksa, gdyż nie wiedziałam co czeka mnie na trasie. Będzie co poprawiać przy kolejnym razie!
Alpe Du Zwift to najcięższa trasa jaką do tej pory pokonałam na Zwifcie. Niektórzy są w niej tak zakochani, że przejechali ją aż 100 razy! Ultrasi przygotowujący się do zawodów jadą AdZ np. osiem razy pod rząd z półgodzinną przerwą. Tak się trenuje!
Jest co jechać, ale warto zmierzyć się z tym kolosem i postawić sobie za cel sukcesywne poprawienie wyników. Za każdym kolejnym razem może być już tylko lepiej!