Jak to jest przejechać 500 km zimą, w osiem dni, dzień w dzień, na rowerze mtb? Oto moja Rapha #Festive500, czyli rowerowy challenge od Wigilii do Sylwestra. Udało się spełnić kolejne marzenie!
Globalne wyzwanie
500 kilometrów. Osiem dni. Od Wigilii do Sylwestra. Czyli średnio 65 km dziennie. Zrobiłam to! Choć wcale nie było łatwo. Tym samym dołączyłam do setek szczęśliwców na całym świecie, którzy w ten zimowy tydzień pokonali pół tysiąca kilometrów na zewnątrz lub wirtualnie na Zwiftcie.
I choć w tym roku nie otrzymamy tradycyjnej naszywki Rapha Festive 500, to i tak warto było pokonać samego siebie i po raz kolejny wyjść poza strefę komfortu.
Wcale nie było łatwo, szczególnie dla takiej osoby jak ja, która nie cierpi zimna, kręcenia kilometrów dla cyferek i jazdy pod presją czasu, a jednak podjęłam się takiego wyzwania po raz pierwszy, solo i na rowerze mtb. Jak to zrobiłam?
Dzień 1 – bułka z masłem
70/500
https://www.strava.com/activities/4515817708
Nie ma to jak zacząć rywalizację z przytupem! Pierwszy dzień i już 70 km. Przypominam, że całe wyzwanie planowałam zrealizować na zewnątrz, na rowerze mtb i to na moim aluminiowym Unibike’u, z kołami 26,5 cali i wagą ok. 17 kg. Przypominało to raczej rzeźbienie wiadomo w czym, ale czego się nie robi dla pasji.
Wigilia nastroiła mnie bardzo optymistycznie, więc motywacji i zapału na pierwszy dzień jazdy wcale nie brakowało. – Ja nie dam rady? – zapytałam sama siebie rano przed lustrem. – Jak nie ja, to kto?! – szybko stwierdziłam. No to lecimy!
Pogoda jak marzenie! 11 stopni na termometrach (a przecież jest zima!), słoneczko, prawie bezchmurne niebo, tylko ten wiatr…
Pierwsza trasa była bardzo prosta. Bez zbędnych podjazdów, z Zielonej Góry do Jesionki, czyli do mojej letniskowej, niewielkiej miejscowości położonej nad Jeziorem Rudzieńskim, na granicy województw lubuskiego i wielkopolskiego. To piękne tereny, więc już wcześniej ułożyłam sobie w głowie trasy na Rapha Festive 500.
Prawie 1/3 pierwszej trasy to znana i lubiana przez kolarzy ścieżka rowerowa “Kolej na Rower”. Więcej o niej pisałam na blogu tutaj: https://yolobike.pl/kolej-na-rower-juz-we-wrzesniu. Wjechałam na nią na ok. 35 kilometrze, w miejscowości Otyń i tak dojechałam do końca, m.in. przez most kolejowy w miejscowości Stany.
Co ważne, to bardzo bezpieczna trasa, szeroka, płaska i malowniczo położona. Po prostu jedziesz, odcinasz się od świata, o niczym nie myślisz, a kilometry szybko mijają. Na szczęście obawy o wiatr były niepotrzebne. Ostatnie 30-35 km to tylko jazda z wiatrem w plecy.
Pierwszy dzień: bułka z masłem.
Dzień 2 – efekt nowego roweru
155/500
https://www.strava.com/activities/4520096450
Dzień Bożego Narodzenia zaczęłam od sprawdzenia… poziomu motywacji. Niezmiennie sto procent! Ale spadł nieco, gdy zobaczyłam ilość kresek na termometrze. No ładnie! Minus dwa stopnie, ale miało być lepiej w ciągu dnia i było. Chociaż jeden-dwa stopnie na plusie, nie zrobiły wielkiej różnicy.
Poza tym brakowało słońca, na niebie pojawiło się dużo chmur, zaczął padać lekki deszczyk, a nawet krupa śnieżna. Dobrze, że miałam plecak od XLC Parts, do którego zapakowałam termos z gorącą, malinową herbatą, świąteczny piernik i moje ulubione trufle.
Jeśli chodzi o ubiór, z którym często są wątpliwości, to nałożyłam ocieplane spodnie od More Cycling, radośnie kwiecistą bandanę i opaskę odNessi Sport, ochraniacze od Nalini, zimowe rękawice rowerowe Accent, do tego odzież termiczna Viking (góra i dół), a także starą, niezniszczalną, ale ciepłą kurtkę Outhorna z emblematami Lubuskiego.
No i najważniejsze: pojawił się inny rower! Swojego karbonowego Krossa Level B9 podstawił mi mój mąż Marcin Zając (Yolobike Sypniewski MTB). Coś tam pokombinował przy siodełku, coś tam poskracał, poobniżał i rower pasował jak ulał! Od razu na prostej rozpędziłam się do 30 km/h. Hurra!!!
W drugim dniu jazdy wyznaczyłam sobie malowniczą trasę po szlakach lubuskiego i wielkopolskiego. Największą atrakcją była wieża widokowa w Świętnie, znajdująca się na trasie do Wolsztyna. Tak, to ta sama wieża, która zasłynęła ostatnio z nagrania tam miłosnych uniesień dwóch par.
Zatrzymałam się tam tylko na chwilę, przy wjeździe na wieżę, bo było zimno, padał lekki deszcz, a czas nieubłaganie uciekał. Za to dłuższy postój – na gorącą herbatę i słodki posiłek, zaplanowałam nad jeziorem, na pomoście w Uściu. Ani żywej duszy! Tylko ja i przyroda.
Efektem przesiadki na lepszy, lżejszy i większy rower, było wydłużenie trasy do 85 km. Ostatnia prosta to znów była jazda po ścieżce “Kolej na Rower”, którą zawsze mogę się cieszyć będąc w tych okolicach.
Dzień 3 – gambit królowej
241/500
https://www.strava.com/activities/4520096450
Czas było spalić świąteczne jedzenie, bo jak sami dobrze wiecie, stracone na rowerze kalorie szybko można nadrobić. Ułożyłam więc sobie bardziej wymagającą trasę, po lasach i szutrach. Celem trzeciego dnia jazdy było przejechanie ok. 80 km i dotarcie nad jezioro w Sławie.
Pogoda była już nieco łaskawsza, chociaż niezmiennie było zimno (na termometrach ok. 0-1 stopnia na plusie). Na szczęście w lesie wiatr był spokojniejszy, a odczuwalna temperatura nieco wyższa.
Jeden z początkowych odcinków trzeciej trasy prowadził przez fragment Puszczy Tarnowskiej, w okolicach Rezerwatu Mesze. Więcej o Puszczy Tarnowskiej piałam na blogu tutaj: https://yolobike.pl/w-poszukiwaniu-ducha-puszczy. Jak tam jest pięknie!
Na zdjęciu poniżej szutrowa droga (dojazd pożarowy nr 21) do miejscowości Jeziorna. W górę, w dół, pośród drzew, promieni słońca, odgłosów lasu. Nic, tylko jechać!
W miejscowości Jeziorna zajechałam nad jezioro Jeziorno i tamtejszą plażę. Jakie było moje zdziwienie, gdy zobaczyłam tam ładnie zagospodarowany teren: ławeczki, stoliki, palmy, siłownię plenerową, nowy pomost i plac zabaw dla dzieci. Można też zagrać w … szachy, co od razu skojarzyło mi się z serialem Netflixa “Gambit królowej”.
Zatrzymałam się tu na nieco dłuższą chwilę, podziwiając przy okazji kilku morsujących panów. Wypiłam kilka łyków ciepłej herbaty, zjadłam coś energetycznego, zmieniłam nutę na Spotify i wyruszyłam w dalszą drogę, do Sławy.
Do Sławy dojechałam dość szybko, ale za względu na to, że zimno zaczęło dawać się we znaki, zatrzymałam się tylko na szybkie zdjęcie i wyruszyłam dalej, w stronę Jesionki. Dokręciłam jeszcze parę kilometrów do Świętna i pokręciłam się po okolicznych szutrach.
Dzień 4 – słaba bateryjka
311/500
https://www.strava.com/activities/4525277609
Święta, święta i … po świętach. Czas było wrócić do domu (do Zielonej Góry) i do codziennych obowiązków. Oczywiście powrót został zaplanowany na dwóch kółkach.
Na początku miałam obawy o silny wiatr, ale znów niepotrzebnie się martwiłam. Prawie 3/4 trasy przejechałam z wiatrem w plecy, chociaż pod koniec trasy wcale nie czułam, że jedzie się łatwiej… Czyżby pojawił się pierwszy kryzys? Tak było. Mimo jazdy po asfalcie, średnia prędkość nie powalała, a i sił było coraz mniej.
Mimo poczucia zmęczenia spowodowanym ostatnimi dniami jazdy, dzielnie pokonałam kolejne 70 km, a do Zielonej Góry dotarłam już po zachodzie słońca.
Dzień 5 – kombinacja norweska
351/500
https://www.strava.com/activities/4530647676
Co to była za trasa! Mnóstwo kombinowania: jak tu jechać, żeby było blisko domu, po oświetlonych ścieżkach i żeby się nie zmęczyć? Kolejny dzień jazdy wypadł po pracy, po ciemku, wokół domu, głównie po ścieżkach rowerowych i wokół pobliskiej strefy przemysłowej.
Niestety, nie mogłam wyjechać wcześniej niż o godz.17.00, a więc czekała mnie jazda z lampkami, znowu solo, na rowerze mtb, więc nie zapuszczałam się daleko. Ale 40 km przekręciłam. Nawet było fajnie i kolorowo.
Cel został osiągnięty.
Dzień 6 – ziarnko do ziarnka
387/500
https://www.strava.com/activities/4535246256
Szósty dzień to była najbardziej lajtowa jazda podczas tegorocznej Rapha 500. Po pierwsze dlatego, że nie przepadam za jazdą po ciemku. Po drugie, że znów było zimno, a po trzecie, że zmęczenie i lekkie przeziębienie dawało się we znaki. Najbardziej uciążliwy był codzienny reżim i konieczność pokonywania kolejnych kilometrów.
Pętla w okolicach domu, w dość dobrych warunkach pogodowych (sucho, bez wiatru) nie sprawiła mi większej trudności i zajęła mi niecałe dwie godziny. Było więcej czasu na regenerację, której coraz bardziej potrzebowałam.
Dzień 7 – przed ostatnią prostą
442/500
https://www.strava.com/activities/4539736060
Wszystko poszło zgodnie z planem. Pogoda była prześwietna: słoneczko, bezchmurne niebo, w miarę ciepło jak na tę porę roku (ok. 4-5 stopni na plusie), zero śniegu, minimalny wiatr i co najważniejsze udało się wsiąść na rower jeszcze za jasnego. Od razu było jakoś tak lepiej i raźniej!
Mogłabym napisać, że było wręcz idealnie, gdyby nie to, że lekkie przeziębienie zaczęło zmieniać się w coś poważniejszego. Pojawił się katar, kaszel, bóle mięśniowe i ogólne zmęczenie. Wieczorna dawka leków i rozgrzewających saszetek na chwilę pomogła. Bo przecież nie mogłam odpuścić na ostatniej prostej!
Dzień 8 – marzenia się spełnia
502 km/500
https://www.strava.com/activities/4544828812
W tym roku nikt mi nie ukradł tego marzenia. Zrobiłam to! Po raz pierwszy, sama, na rowerze mtb, w zimnie, w deszczu, w słońcu, pod górkę, po płaskim, po szosie, po szutrach i po lesie. I nikt mi tego nie zabierze!
Nie dostanę w tym roku tradycyjnej naszywki od Rapha, ale satysfakcja z przejechanych 500 km jest niesamowita!
Zawsze z zazdrością patrzyłam na osiągnięcia kolegów/koleżanek, którzy w te zimowe dni, pomiędzy Wigilią a Sylwestrem – bez względu na warunki pogodowe – pokonywali pół tysiąca kilometrów. Dziś mogę powiedzieć, że jestem z siebie zadowolona, a nawet dumna. Bo to jest nie lada wyzwanie.
Oczywiście, że miałam chwile zwątpienia. Ostatnie kilometry dłużyły się niesamowicie i byłam o włos od skrócenia trasy. Mimo, że pogoda znów sprzyjała, to już po trzydziestu kilometrach zaczęłam odliczanie. Byle tylko przejechać 58!
Ostatnie 5 km to jazda na automacie. Wyłączyłam myślenie, uczucia, zmysły i dojechałam jak robot.
Czy spróbuję swoich sił za rok? Nie mówię nie, ale potrzebne będą zmiany.
Przede wszystkim rower. Dobrze, że przesiadłam się na lepszy rower mtb, na 29-calowych kołach i oponach 2,1 szerokości, bo na swoim Unibajku szybko zrezygnowałabym z jazdy. Mimo wszystko idealny byłby tutaj gravel albo zimowa wersja szosy.
Druga rzecz to towarzystwo. Akurat nie udało mi się z nikim zgrać, ale z pewnością druga osoba lub kilka osób przydałyby się do wspólnej jazdy. Zawsze jest to większa motywacja, wsparcie i pomoc na trasie.
No i na końcu plan. Mój akurat sprawdził się w stu procentach, ale można go jeszcze dopracować. Może nie warto rozdrabniać się na 30-40 km, a w zamian za to przejechać 70-80 km, a nawet 100 km i zrobić jeden dzień odpoczynku? Każdy ma swoje preferencje, ale może dłuższe dystanse, z regeneracyjnym dniem w środku tygodnia, sprawdziłyby się bardziej.
Ale to za dopiero rok. Tymczasem cieszę się, że tak wspaniale zakończyłam grudzień i rok 2020. Razem to 12,4 tys. przejechanych kilometrówi 68 tys. metrów przewyższeń. To całkiem porządny wynik. Czy może być jeszcze lepiej?