Czyli w skrócie o tym, jak nie dałam rady. I nie będę się tłumaczyć, że miałam już za sobą dwa dni mocnych podjazdów w Dusznikach-Zdroju i Górach Bystrzyckich. Po prostu trasy Klasyka Kłodzkiego, a szczególnie Klasyka Radkowskiego, były ponad moje siły. Oznacza to jedno: trzeba szlifować formę i powrócić tam z podwójną mocą!
Marzę o udziale w górskich maratonach szosowych. Nie tyle o tym, aby ścigać się z innymi, ale o tym, aby przejechać każdą trasę w możliwie najkrótszym czasie i zmierzyć się sama ze sobą. Jak na razie to tylko sfera marzeń, bo nie dość, że brakuje mi umiejętności, to jeszcze odwagi. Ale przy okazji pobytu w Górach Bystrzyckich powstał pomysł przejechania trasy Klasyka Kłodzkiego, który odbył się pod koniec lipca i Klasyka Radkowskiego, którego kolejna edycja miała miejsce w maju. Czy była to dobra decyzja?
Trasą Klasyka Kłodzkiego
Trasa mini: Start Zieleniec – Lasówka – Mostowice – Orlickie Zahori – Jadrna – Bedrichovka – Serlich – Destne – Dobrany – Sedlonov – i powrót tą samą trasą Destne – Serlich – Bedrichovka – Jadrna – Orlickie Zahori – Mostowice – Lasówka – Meta Zieleniec. Dystans: 70,56 km. Łącznie przewyższenia: 1 338 m.
Żeby nie było za ciężko, przed wyprawą proponuję podjechać samochodem z rowerami do Zieleńca, gdzie zorganizowany został start i meta Klasyka Kłodzkiego. Po co dodawać sobie z Dusznik-Zdroju kolejne dwanaście kilometrów pod górkę tym bardziej, że nie wiemy co czeka nas po drodze?
Na początek mamy lekki zjazd do samej Lasówki, a nawet do granicy czeskiej, bo jak się okazało, większa część trasy Klasyka Kłodzkiego prowadzi właśnie przez Czechy. Jak przystało na nazwę, w Mostowicach przekraczamy most, który wyznacza nam granicę obu krajów. I od tego momentu na pewno nie można się zgubić. Dlaczego? Gdyż na drodze mamy pozostałości po oznaczeniach trasy: KK czyli Klasyk Kłodzki, strzałki na rozjazd dystansu Mini, Mega i Giga. Na przetarcie proponuję ten najkrótszy.
Trasa po stronie czeskiej jest bardzo różnorodna. Początkowo mamy przez chwilę płaskowyż, lekkie wzniesienie, ale już za chwilę, gdzieś na szesnastym kilometrze zaczyna się jeden z dwóch najtrudniejszych i najdłuższych na tej trasie podjazdów. To podjazd pod kolejkę górską, która może nas zabrać z powrotem m.in. do Zieleńca. Niestety, głowa chciała – łyda nie podała. Mniej więcej w połowie podjazdu musiałam zaliczyć krótką “stopkę” na złapanie oddechu i rozluźnienie piekących mięśni. To był pierwszy moment, gdy nie dałam rady…
A wiadomo, że jeśli jest podjazd, to za chwilę będziemy zjeżdżać. I tak rzeczywiście było, bo praktycznie do samej Destnej mamy szybko z górki. I tu trzeba uważać! W pewnym momencie komputerek pokazuje nawet -16%, więc naprawdę jest ostro. Co chwilę na ulicy pojawia się napis: HAMUJ!, więc hamujesz, aż bolą palce i kciuki, a i tak zjeżdżasz z prędkością ok. 50 km/h. Dołujący może być fakt, że za chwilę, w drodze powrotnej, trzeba będzie ten zjazd…podjechać.
Ale nie warto się martwić na zapas, bo to nie koniec podjazdów. Kolejne pojawiają się nagle, nie dając chwili wytchnienia już zmęczonym mięśniom nóg. Nie są może tak spektakularne, jak ten pod wyciąg, ale też dają popalić. Na tyle, że trzeba na chwilę przysiąść i odpocząć.
Trasa po Czeskiej stronie jest najbardziej wymagająca. Plusem są bardzo dobre drogi asfaltowe, nawet w tych najmniejszych, górskich wioskach. Najtrudniejszy moment przychodzi na 45 kilometrze, czyli pięciokilometrowy podjazd w granicach 12-16%. Z góry założyłam, że w połowie drogi zrobię “stopkę”, ale jak się okazało – dałam radę! Powoli, ale do przodu dojechałam do szczytu, by potem odpocząć na zjeździe. Trasa do Zieleńca to delikatne podjazdy, w tym jeden fragment 12-procentowy. Zwycięzca tegorocznej edycji przejechał dystans mini w nieco ponad 2 godziny.
Trasą Klasyka Radkowskiego
Trasa mini: Radków – Wambierzyce – Chocieszów – Batorów – Szczytna – Złotno – Duszniki-Zdrój – Gołaczów – Kudowa-Zdrój – Karłów – Radków. Dystans: 65 km. Łączne przewyższenia: 1 243 m.
Klasyk Radkowski to trasa już tylko po polskiej stronie. Start i meta usytuowane są w Radkowie, a dystans mini liczy mniej kilometrów i mniej przewyższeń niż KK. Nie oznacza to jednak, że jest łatwiej! Mając w nogach Klasyk Kłodzki z poprzedniego dnia, decydujemy się skrócić trasę i ominąć Kudową-Zdrój, kierując się od razu z Dusznik-Zdroju w stronę Radkowa, przez Batorów i sam środek Parku Narodowego Gór Stołowych.
To jednak nie był dobry pomysł, bo sam dojazd do Batorowa prowadził po fatalnej jakości drodze. A jeszcze gorzej było na szlaku przez park. Niby był asfalt, ale praktycznie nie nadający się na rower szosowy. Stanęło na tym, że przez połowę tego odcinka prowadziłam kolarkę przed obawą o przysłowiową gumę, w nerwach i ze łzami w oczach, aż do samego Karłowa. Całość zrekompensował widok na Szczeliniec.
Od Szczelińca, na który nie weszliśmy tym razem (a wiemy, że warto!), był już tylko zjazd. I to jaki! Szosą Stu Zakrętów, która obnażyła wszystkie moje techniczne braki. Przez cały czas trzeba było jechać tam na hamulcu i wiedzą to nawet Ci, którzy nie boją się takich ostrych zjazdów. W tym momencie zdajemy sobie sprawę, jak wysoko jesteśmy, bo na Szosie Stu Zakrętów mamy przepaście i lepiej nie patrzeć w prawo, gdy cierpi się na lęk wysokości! Moje słabe ręce nie dały rady, więc pod koniec zjazdu musiałam zsiąść z roweru i zejść na dół. To była moja słabość, ale nadzwyczajnie w świecie bałam się, że jak się rozpędzę, to zatrzymam się na pierwszej skale.
Klasyk Radkowski prowadzi dalej m.in. przez Wambierzyce słynące z Sanktuarium, które o tej porze roku odwiedzają tłumy turystów. Warto zatrzymać się tam na chwilę i odpocząć przed kolejnymi, ciężkimi podjazdami. A takie są w drodze od Chocieszowa do Batorowa. Organizatorzy wyścigu zrobili to specjalnie, bo podjazdy były zacne, o czym świadczą uśmieszki na drodze czy hasła w stylu “Tylko ogień!”.
To właśnie był trzeci moment kiedy znów nie dałam rady. Wprawdzie przejechałam te masakryczne pięć kilometrów, ale kosztowało mnie to dużo… łez i nerwów. Ani razu nie zsiadłam z roweru, bo wiedziałam, że gdy to zrobię, nie dam rady pojechać dalej. Do samych Dusznik-Zdroju był podjazd i dojechałam już tylko siłą woli. Ostatecznie, zmodyfikowana trasa Klasyka Radkowskiego (bez odcinka Duszniki-Zdrój – Kudowa-Zdój – Karłów) była dla mnie osobiście najcięższą – psychiczne i fizycznie – wyprawą szosową.
Co tu dużo mówić. Góry pokazały, w którym jestem miejscu i jak wiele pracy przede mną. I wcale nie chodzi tu o starty i wyniki osiągane na zawodach kolarskich, a o psychikę i siłę fizyczną, bo jazdę w górach okupiłam zapaleniem mięśnia pleców i L4. Grunt to mieć świadomość swoich słabości i wyciągać wnioski z porażek. A kolejny wyjazd na szosę w góry już został zaplanowany!