Nie będę udawać, że znam się na elektrycznych rowerach. Jednak pierwsza testowa jazda na e-bike’u Specialized Levo SL pozwoliła mi odrobinę poznać specyfikę takiego roweru. Teraz mogę obalić co najmniej pięć mitów związanych z jazdą na elektryku. To w dalszym ciągu rower, a jazda na nim to niesamowita zabawa!
To cały czas rower
– Rower elektryczny? Nieee…. To przecież nie rower! – ile razy słyszałam ten tekst i to z ust osób, które nigdy nie jeździły na elektryku.
Do tej pory nie wypowiadałam się na ten temat. A przecież mogłam sporo powiedzieć po targach rowerowych VELOBerlin, w których uczestniczyłam w ubiegłym roku. Wystawcy prześcigali się wtedy z ofertą e-bajków, a zwiedzających Niemców ogarnęło istne szaleństwo na punkcie takiego sprzętu. Już wtedy wiedziałam, że za chwilę elektryki staną się modne również w naszym kraju. Tylko ta cena!
Pierwsze wrażenia
Od razu wiedziałam, że mi się spodoba! Do testowania miałam rower e-MTB Specialized Levo SL na sezon 2021 ze sklepu Red Bike w Zielonej Górze. Cena takiego sprzętu? Bagatela 35 tysięcy złotych!
Pierwsza obawa dotyczyła wagi roweru. Tak, jest ciężki w porównaniu np. z karbonowym rowerem MTB, nie wspominając już o rowerze szosowym. Siedemnaście-osiemnaście kilogramów może na początek przerażać, ale nie mnie!
Kiedy na co dzień śmigam na budżetowym Unibike’u, który także waży około siedemnastu kilogramów, to mogę powiedzieć, że jestem przyzwyczajona. Dlatego ta waga w ogóle mi nie przeszkadzała, szczególnie na podjazdach z włączonym trybem wspomagania baterią.
Rower elektryczny jest bardzo łatwy w obsłudze. Pewnie każdy model jest tak skonstruowany, aby działanie było intuicyjne i proste, nawet dla największych laików.
Na Specialized Levo SL można jeździć na trzech trybach i rozwijać maksymalną prędkość do 25 km/h. Potem wspomaganie się wyłącza i zostaje siła własnych mięśni. Dlatego taki rower najlepiej sprawdza się podczas jazdy pod górkę.
Wystarczy dodać odrobinę mocy plusem “+” po lewej stronie kierownicy lub zmniejszyć doładowanie minusem “-“. Każdy tryb jest podświetlany na kolor niebieski, z czego jazda w trzecim trybie oznacza, że jedziemy z maksymalną mocą silnika.
Średnio bateria wystarczy na ok. 5 godzin jazdy. Przy bardzo intensywnym wykorzystaniu wspomagania, trzeba liczyć ok. 3 godzin. Ale nie ma co się martwić, że rozładuje się w połowie wycieczki.
Można temu zapobiec instalując w swoim telefonie aplikację Mission Control, która automatycznie będzie zarządzać baterią w rowerze, a tym samym pracą silnika. Dzięki temu można dostosować moc do swojego stylu jazdy, rejestrować dane i kontrolować stan zużycia baterii.
Sam silnik chodzi cicho i płynnie, podając moc momentalnie po uruchomieniu wspomagania. Wystarczy nacisnąć na pedały i pojedziemy lekko i szybko. Sprawdziłam to osobiście podczas jazdy na popularnych w Zielonej Górze Wzgórzach Piastowskich.
Zielonogórskie Wzgórza Piastowskie znane są z tego, że jest tam głównie … pod górkę. Ale uwierzcie mi, że pokonanie 400 metrów w pionie na dystansie 15 kilometrów to była czysta przyjemność. Nie to co rzeźbienie na moim budżetowym Unibike’u na 27-calowych kółkach i wagą ok. 17 kilogramów. Wtedy wracałam ze Wzgórz Piastowskich ze łzami w oczach.
Co jeszcze mi się spodobało? Damper czyli tylny amortyzator ze sprężyną (powietrzną), który “pracuje” wraz z ciałem podczas uginania się i podskoków na korzeniach, hopkach, dropach czy pagórkach. Taki bajer zrobił na mnie wrażenie.
Co z kolei mnie denerwowało? Regulowana sztyca czyli urządzenie służące do szybkiego obniżania/podwyższania siodełka. Zmienia się przez to środek ciężkości rowerzysty, przez co znacznie łatwiej można pokonać strome zjazdy.
Sama nie wiem dlaczego, ale nie mogłam tego ogarnąć. Największy problem miałam przy gwałtownym zatrzymywaniu się, kiedy to siodełko było za wysoko, żeby swobodnie zsiąść z roweru. Z biegiem czasu jest jednak coraz łatwiej.
Mity, mity mity
W środowisku kolarskim, w którym na co dzień przebywam, jest wielu sceptyków i przeciwników jazdy na elektrycznych rowerach. Dlaczego? Może dlatego, że – ich zdaniem – wypacza to prawdziwą rywalizację sportową, gdzie liczy się siła własnych mięśni, osobiste zdolności, technika i mocna głowa, bez pomocy cudów techniki.
Ale przecież e-bike to też rower i czas obalić kilka związanych z nim mitów.
1. To jest rower tylko dla seniorów.
Mitem jest, że e-bike nadaje się tylko dla dziadków, którzy najlepsze lata gibkości mają już za sobą. To rower dla każdego! Małego, dużego, trzydzisto-czterdzestolatka i osoby po sześćdziesiątce. Każdy wykorzysta go w taki sposób, w jaki zaplanuje.
2. To jest rower tylko dla leniwych.
Mitem jest, że na e-bike’u można rozsiąść się jak na tronie i rower sam za nas pojedzie. Gdy zobaczysz przed sobą podjazd pociśniesz na maksa, nawet ze wspomaganiem, bo zapragniesz pokonać górkę jak najszybciej. Ale cały czas będziesz pedałować! A gdy przekroczysz prędkość 25 km/h, to nie będzie wyjścia – pozostanie siła własnych mięśni.
3. To jest bardzo ciężki rower.
Jest ciężki, ale bez przesady! Ktoś, kto nigdy nie jeździł na karbonowym rowerze MTB i jest przyzwyczajony do budżetowego aluminiaka, który waży ok. 16-17 kilogramów, nie poczuje wielkiej różnicy. Co więcej: e-bike na podjazdach będzie wydawać się lekki jak piórko. Problem pojawi się w momencie, gdy wyczerpie się bateria i trzeba będzie podprowadzać ciężkiego elektryka pod górkę.
4. Bateria szybko się wyczerpuje.
Kolejny mit. Naładowana na sto procent bateria wystarczy średnio na ok. 5 godzin spokojnej jazdy. Jeśli rower będzie wykorzystywany do bardziej wyczynowej jazdy, np. na single trackach, do typowej jazdy po górskich pętlach, do pokonywania sporych podjazdów, przy non-stop włączonej baterii, to trzeba liczyć ok. 3 godzin wytrzymałości. Ale po co jeździć dłużej?
5. To nie jest rower dla biednych ludzi.
Trudno obalić ten mit, ale można. Wszystko zależy od tego, do jakiej jazdy chcemy przeznaczyć rower elektryczny. Najprostszy e-bike do jazdy po mieście czy do pracy kosztuje ok. 3 tysięcy złotych. Jeśli myślimy o jeździe na e-MTB, to trzeba liczyć koszt od 3 tysięcy złotych w wzwyż. Bardziej zaawansowane rowery, z karbonową ramą, damperem, sztycą i innymi bajerami mogą kosztować ponad 30 tysięcy złotych. Ale kto bogatemu zabroni?
Podsumowanie
Gdyby ktoś mnie zapytał, czy warto kupić rower elektryczny odpowiem, że warto. Pytanie tylko jaki model i za ile? Do jakiej jazdy będzie wykorzystywany i jak często? Czy ma to być rower miejski czy bardziej do jazdy mtb? Najpierw trzeba odpowiedzieć sobie na te pytania i dopiero zadecydować, czy to jest rower właśnie dla mnie.
Nie ukrywam, że sama w przyszłości pomyślę o zakupie takiego sprzętu. Jazda na e-bike’u daje niesamowitą frajdę. To fantastyczna zabawa i radość z pokonywania podjazdów. I nie ma się czego wstydzić. To wciąż Ty, tylko pojedziesz szybciej i dalej.